Lemoniadowy Lemoniadowy
1213
BLOG

Gitara z Morza Lemoniadowego

Lemoniadowy Lemoniadowy Kultura Obserwuj notkę 65

" G I T A R A "

   Daleko, bo za Morzem Smutku utworzonym z łez szarych delfinów, za morzem, w którym nie było ryb, a tylko zwiędłe i wciąż jesienne liście, daleko-daleko, bo za Morzem Nadziei, do którego przychodziły się kąpać siwe chmury i srebrne mgły, daleko – bardzo daleko, bo za okropnie brudzącym ubranie Morzem Atramentu, na dnie którego leżały połamane pióra wieczne wszystkich poetów świata – tam właśnie znajdowało się Morze Lemoniadowe!

Morze lemoniadowe

   Ach, mówię wam! Morze!! Prawdziwe lemoniadowe morze z bąbelkami! Cóż za przyjemność kąpać się w lemoniadowym morzu, w którym pływają dla ochłody kawałki lodu i mrożone truskawki! Pełno w nim zielonych bąbelków, a wszystkie dzieci chodzą sobie nad morze pić lemoniadę małymi wiaderkami i zagryzają waflami z czekoladą, leżącymi na plażach. 
   A wieczorami, gdy słońce zachodzi za lemoniadowym nieboskłonem purpurowego nieba, wszystko nabiera śliwkowo-żółtych kolorów. Nawet twarze ludzi przypominają duże soczyste śliwki z rumieńcami. 
Otóż, dzieci moje...
   ... otóż za tym lemoniadowym morzem mieszkał sobie rybak. Ha! Był to rybak stary, naprawdę bardzo sędziwy. Był on tak okropnie sędziwy, że miał włosy siwe jak śnieg na Antarktydzie, a oczy miał białe jak lód na Syberii, który błyszczy w słońcu. Wieczorami, które sprawiały wrażenie, że zachodzące słońce topi się jak rozpalone do purpury żelazo w tym bąbelkowym morzu lemoniady, stary rybak zapalał czarodziejską latarnię, a ta cicho popiskując płonęła czerwonym światłem. I wówczas rybak zaczynał pisać swoje dziwne, bardzo dziwne bajki. A wtedy stawały się z nim rzeczy niezwykłe, rzeczy niespotykane, ba! rzeczy, o których możemy usłyszeć tylko w bajkach...
   Oto rybak stawał się nagle młody, włosy jego stawały się kruczoczarne, czarniejsze od najczarniejszej sadzy, biała twarz jego robiła się śniada jakby od słońca, a siwa broda gdzieś znikała, być może chowając się sama do szuflady. 
   Rybak wiedział bowiem, że jest bardzo stary i że kiedyś nie wróci z połowu ryb w Morzu Lemoniadowym. Dlatego też cudowne chwile młodości, które przeżywał pisząc bajki dla swego synka – uważał za najpiękniejsze chwile w życiu, cudowne godziny pełne dziwnej, dziwnej muzyki...
   I oto, gdy tak raz pisał swoje bajki dla synka, wyraźnie usłyszał, jak wesołe chmury wskoczyły do morza i zatańczyły wraz z falami, obejmując się w walcu. Zobaczył nasz rybak jak oto jakaś chmura czule objęła falę morską w tańcu i hoc-hoc! Wywijała gołymi piętami z mgły i tańczyła! I tańczyła do upadłego! Hoc, hoc, hoc – oj dana!! Przysięgam wam! I to jak! Hej, jak!
   Opowiadały sobie przygody i plotkowały z szybkością niewiarygodną. A niektóre spośród ryb, te bardziej nieśmiałe, co wstydziły się iść do tańca, zasłaniały zawstydzone twarze rybim ogonkiem jak wachlarzem i zerkały płochliwie na swoich tanecznych partnerów proszących je do tańca. 
Nadeszła zima...
   Tego dnia było bardzo zimno. Wiatr szalał podobnie jak wzburzone fale morze. Stary rybak musiał płynąć na połów. Otulił więc małego synka swoim starym, podartym kożuchem i pozostawił w domu, a sam poszedł nad morze. Było bardzo zimno. Tak zimno, że szyby drżały w oknach. Oczywiście, szyby pokryte lemoniadowymi kwiatami z lodu. 
   Zepchnął na wodę swoją starą, połataną łódź i pożeglował. W lemoniadowym morzu pływały kawałki lodu, wielkie, małe i najmniejsze, a nikt ani z dzieci, ani z dorosłych nie pił już lemoniadowego morza, aby nie dostać zapalenia migdałków. 
   Fale, pokryte jakby białym kremem wzburzonej piany, zewsząd otoczyły siwego rybaka. A chmury groźnie niby wielkie czarne żagle łopotały na zimnym niebie i morze było puste, zupełnie puste. Aż nagle... usłyszał przedziwną, coraz głośniejszą i głośniejszą muzykę gitary. A wyciągnąwszy sieć zobaczył, że leży w niej gitara, która sama gra znaną mu skądś melodię. 
   I nagle rybak usłyszał:
    – Dzień dobry, rybaku! Witaj! Mówi do ciebie gitara. Jesteś w krainie melodii!
   Rybak patrzył i oczom nie wierzył...
   Oto łódka jego dobiła nagle do dziwnego brzegu, na którym wznosił się pałac w kształcie wiolinowego klucza z nut, a małe jak wiewióreczki zwierzątka, podobne do cyferek czy nut, biegały po pałacu i każda z nich śpiewała innym tonem. 
    – Złapałeś mnie w sieć, brzdęk, brzdęk – śpiewała złowiona przez rybaka gitara – to dobrze, to dobrze, tyle lat czekałam na ciebie. Pójdę z tobą, będę ci grała melodie, wymyślała najpiękniejsze piosenki dla twojego synka, ale podsadź mnie do góry, pokaż mi moje rodzinne miasto, miasto gdzie się urodziłam, a którego tak dawno nie widziałam leżąc na dnie morza. 
  Stary rybak sięgnął do sieci, wyjął gitarę i podniósł ją wysoko. Gitara patrzyła w dal, na brzeg, a struny jej leciutko drżały ze wzruszenia. 
   Miasto muzyki stało na wzgórzu jakby w wielkiego fortepianu. Czarne, olbrzymie skrzydło góry wznosiło się aż pod niebo, a uprawna szachownica pól przypominała białe klawisze. Na polach widziało się ciężko pracujące nuty, które ocierały pot z czoła i śpiewały orząc ziemię. I słychać było jak ziemia gra pod pługiem melodie zachodu i wschodu słońca. 
   Drogi i lasy przypominały tu pięciolinię, po której pędziły samochody, a pan dyrygent we fraku i w białej koszuli - zapewne burmistrz tego miasta - dyrygował ulicznym ruchem i tworzył przedziwne melodie. 
   Po chwili gitara rzekła:
   – Możemy wracać, stary rybaku. Dziękuję ci. 
   Rybak odepchnął z całych sił łódź od fortepianowej skały i pożeglował po swego synka. 
   A gitara z wdzięczności, tak jak obiecała, śpiewała mu w domu przez długie jeszcze jego życie i wymyślała wciąż nowe zaczarowane melodie, których jego synek tak bardzo lubił słuchać. Gdy mały chłopiec dorósł i stał się wielkim kompozytorem, cały świat śpiewał jego melodie. Jednakże nikt prócz was nie wie o jego wielkiej tajemnicy. O tym, że w kuferku ma on zawsze ze sobą złowioną w morzu, zaczarowaną gitarę. I gdy wracał zmęczony po pracy do domu, który później rozrósł się w wielki pałac nad morzem, zamykał się w pokoju, patrzył na fotografię swego starego ojca, rybaka, a potem kluczykiem otwierał kuferek i słuchał najpiękniejszych, najbardziej czarownych melodii świata. 
   A gdy gitara stała się już bardzo stara i posiwiały ze starości jej struny, powiedziała do młodzieńca: 
   –  Odwieź mnie z powrotem nad morze. Wrzuć mnie do wody, a fale zaniosą mnie z powrotem do mego rodzinnego kraju. 
   Młody kompozytor zaniósł więc gitarę nad morze, położył ją na falach, a ona cicho płacząc strunami na pożegnanie – odpłynęła uniesiona przez fale do swego rodzinnego kraju.

Morze lemoniadowe

   I tak kończy się historia, którą napisał stary rybak w ten groźny wieczór zimowy, gdy fale szalały za jego oknem, a poprzez szum wiatru znad morza wydało mu się, że słyszy cudowne granie. W ten wieczór, gdy rybak pogrążony był w myślach o bajce dla swego małego synka...

***

opowiadanie pochodzi z książki "Baśnie" Jerzego Afanasjewa 
(wyd. z roku 1971)

Afanasjew Baśnie

***

   PS. Lemoniadowe morza czy oceany były także jedną z koncepcji proponowanych przez Charlesa Fouriera –  patrz notka: "Feminizm i lemoniadowy ocean". 

Lemoniadowy
O mnie Lemoniadowy

Lista notek » Kreativ Blogger Award » Piwnica pod jankesami » moje lubczasopisma » Lemoniada »   Koty »   Polityczne lody »   Sandomierz »   Star Trek »   Tagi salonowe »   Numerologia »   Koniec świata »   XXX »  

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura